wtorek, 17 stycznia 2017

NIE CZYTAM NA WYŚCIGI!

Witajcie moi Kochani!
Dzisiaj przygotowałam dla Was trochę inny, bardziej przemyśleniowy post. Jak wiecie, bardzo lubię brać udział w wyzwaniach, motywuje mnie to do czytania większej liczby książek. Zapisuję się zarówno do tych ilościowych (przeczytam 52 książki w X roku), jak i „zadaniowych” jak na przykład ABC Czytania. Lubię ten rodzaj rywalizacji, lubię podnosić sobie czytelniczą poprzeczkę. Myślałam, że inni ksiązkoholicy też tak mają, ale…

Jest sobie pewna grupa na facebooku. Grupa, która w założeniach ma promować KSIĄŻKOHOLIZM – który ja przynajmniej rozumiem jako miłość do czytania, dzielenie się najciekawszymi tytułami. A co tymczasem dominuje w tejże grupce?  Zdjęcia kolejnych kończyn, na których gdzieś w tle migocze książka. Zdjęcia nowych zakupów książkowych. Zdjęcia dzieci i zwierząt. Okej, ja to rozumiem, mnie to naprawdę nie przeszkadza! Jednak naprawdę zdumiałam się, gdy niewinnie zadane pytanie: „Ile książek przeczytaliście od początku roku?” wywołało taką burzę. Osoby, które liczą przeczytane pozycje, zostały uznane, że czytające li i jedynie dla  szpanu, dla wywyższania się i chwalenia się. Bo nie wolno czytać wiele książek, bo wtedy Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ nie rozumiesz nic, nie wynosisz nic z ich treści. W dzisiejszym poście postanowiłam się odnieść do tych zarzutów.

Po pierwsze, liczę książki dla przyjemności. Mimo że jestem humanistką, czasem lubię popatrzeć sobie „Ooo, pomimo tego, że miałam dużo do zrobienia, w 2016 udało mi się przeczytać 117 książek” albo „W tym miesiącu przeczytałam dwie książki więcej, niż w ubiegłym”. Nie wiem, jak dla mnie to jest bardzo miłe, ale też nie boli mnie, jeśli w lutym czytam mniej książek niż w marcu, bo – NIE CZYTAM NA WYŚCIGI!

Po drugie, liczę książki dla wygody. Prowadzę bloga, więc piszę podsumowania miesiąca. To jak inaczej bez policzenia sobie, ile książek przeczytałam. Dla mnie to naturalne! A po drugie, myślę, że w moim życiu przeczytałam już około trzystu, może czterystu książek. Spisanie ich tytułów pozwala mi nie powtórzyć nieświadomie jakiejś lektury, ale także spojrzeć, jak zmieniał się mój czytelniczy gust.

A co do zarzutów, że skoro czytam szybko, to czytam bezrozumnie… Ech, nawet nie wiem, co o tym powiedzieć. Przecież są książki, które czytamy szybko, bo powiedzmy, nie wymagają od nas większej aktywności intelektualnej – taką „Kolację z wampirem” na przykład przeczytałam w jeden wieczór, a „Imię róży” czytałam niemal miesiąc.  Tutaj jestem w stanie zgodzić się z krytykami, że ilość nie zawsze równa się jakoś. Jak już może wiecie, jestem zwolennikiem dzielenia książek na lepsze i gorsze, uważam, że jest to uzasadnione stwierdzenie. Tylko, że, na Boga, czy zawsze mamy czytać jedynie  mądre lektury? Wcale nie uważam się za lepszą, bo w bieżącym roku przeczytałam już sześć książek. Wiem, że niektóre z nich nie były na zbyt wysokim poziomie intelektualnym…

Dlaczego czytam tak dużo? Nie wiem. Uwielbiam czytanie, dzień bez niego jest dla mnie dniem straconym. Kocham zanurzać się w wykreowanych przez pisarzy. Czytam, gdzie popadnie – czekając na tramwaj, dojeżdżając do szkoły, w miejscu refleksji (jeśli wiecie, co mam na myśli), oczywiście przed snem. Jasne, mnóstwo czasu marnuję na facebook’a, ale kto tak nie ma? Dlatego, że wykorzystuję wiele czasu na czytanie, liczba książek, które przeczytałam jest dość wysoka. Niemniej nikogo nie uważałabym za gorszego, bo przeczytał mniej niż ja – każdy ma swoje tempo, niektórzy nie mają aż tylu możliwości, by czytać.


Naprawdę, nie rozumiem tej zawiści u niektórych! Przecież czytanie to nie wyścigi, to nie rywalizacja. To coś, co my, wszyscy książkoholicy kochamy! Dajmy sobie trochę serca, trochę empatii. Jak można być złym, że ktoś ma więcej czasu, żeby oddać się lekturze? Jak można go za krytykować? Czytajmy dla przyjemności, nie stresujmy się tym – przecież stresu i tak zbyt wiele w naszym życiu!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz