piątek, 23 marca 2018

(235) "Confess" Colleen Hoover



Hej, hej, Kochani!
Czasami są takie dni, że w książce szukamy pocieszenia i odpoczynku od swoich problemów. Lubimy sięgać wtedy po pozycje sprawdzonych autorów, którzy zawsze dają nam przyjemne, dobre chwile. Ostatnio, przygnieciona stresem i zmęczona, postanowiłam w końcu zapoznać się z „Confess” autorstwa jednej z moich ulubionych autorek, Colleen Hoover. Jak wiecie, kocham jej książki z całego serca – zawsze mnie poruszają, robiąc ze mnie emocjonalnego flaczka. Albo raczej, powinnam powiedzieć – zawsze mnie poruszały. Bo „Confess” takie nie było. Wywoływało we mnie irytację i niesamowicie rozczarowało. A to przecież, zdaniem większości, jedna z najlepszych książek Królowej Young Adult!

Owen to niesamowicie utalentowany młody malarz. Inspiracją do jego sztuki są anonimowe wyznania, zostawiane przez przypadkowych ludzi w jego pracowni. Przypadkowo do jego drzwi puka Auburn, piękna kobieta, która mimo młodego wieku, ma za sobą niezwykle bolesne i trudne doświadczenia, które zdeterminowały całe jej życie. Niespodziewanie dla obojga, powstaje między nimi relacja, która odmienia całe ich życie.
 
„Confess” to książka, co do której miałam ogromne oczekiwania. Spodziewałam się fajerwerków i wybuchów emocji. Tymczasem cała moja lektura była jednym wielkim oczekiwaniem – KIEDY? Kiedy zacznie się to, za co tak pokochałam twórczość tej autorki? Kiedy zobaczę wielkie uczucie, które zaangażuje również mnie?  Kiedy przestanę mieć przeczucie, że to wszystko jest tak absurdalne i nierzeczywiste, że aż śmieszne? Przewracałam kolejne strony, coraz bardziej rozczarowana, bo nie poczułam zupełnie nic – prócz ulgi, kiedy zakończyłam lekturę.

Pierwszą wadą książki jest beznadziejnie skonstruowany wątek miłosny.  Uczucie pomiędzy Owenem a Auburn zupełnie mnie nie przekonało. Zawsze lubiłam u Hoover to, ze umiała opisywać emocje i tworzyć niebanalne związki. A tutaj… Schemat, schemat, schemat – i to do tego stopnia, że nie umiałam zaangażować się emocjonalnie. Miłość Owena i Auburn rozwinęła się niewiadomo kiedy i właściwie ograniczała do namiętności. Brakowało mi w ich więzi czegoś głębszego – może dlatego, że Colleen ograniczyła się jedynie do opisania początków tego związku? Pomimo że lektura mnie irytowała i poniekąd byłam zadowolona z jej końca, to jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że była niedopracowana, urwana w najciekawszym momencie. Mam też wrażenie, że problemy, z którymi mierzyli się zakochani, były niezwykle wydumane i wynikające głównie z ich niezrozumiałych dla mnie decyzji.

Nie przypadli mi do gustu również bohaterowie. Zazwyczaj u Colleen Hoover bohaterowie są niesamowicie prawdziwi – targani namiętnościami, walczący z własnymi uczuciami, ludzcy, z wadami i zaletami. Tymczasem Owen i Auburn zostali właściwie ledwie naszkicowani. Niewiele o nich wiadomo, opisani są za pomocą kilku schematów.  On jest wrażliwym artystą, który skrywa tajemnicę, ona zakochaną, lecz i pokaleczoną przez życie kobietą, która chce być z ukochanym mężczyzną. Brakowało mi w nich rozdarcia, poczucia tragizmu własnego losu – zupełnie, jakby nie angażowali się w swoje własne życie. Jedyną osobą, która sprawiała wrażenie odczuwającej jakiekolwiek emocje był Trey, ten trzeci… Niestety, on również został tragicznie wykreowany - musiał być stuprocentowo złym, takim, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że trzeba go nienawidzić.

Na szczęście lekturę znacznie ułatwia styl Colleen Hoover. Pisarka, pomimo że historia nie porywa, potrafi zaczarować słowem. Opisuje uczucia z wyczuciem i delikatnością. W odróżnieniu od większości swoich koleżanek po fachu nie zamęcza czytelniczki szczegółowymi opisami scen erotycznych – naprawdę, jak dla mnie jest w „tej” tematyce mistrzynią, tworząc pełne klasy, smaku, wyczucia, lecz i namiętności opisy. Amerykańska autorka potrafi także sprawić, że kartki przewracają się same, bowiem czytelnik nie czuje się przytłoczony stylem. Na pierwszy plan w jej twórczości wybija się historia (niestety, beznadziejna historia), a nie walory artystyczne – a uwierzcie, po lekturze Brunona Schulza jestem w stanie to docenić. Niestety, dobre pióro autorki nie sprawia, ze książka może się jakkolwiek obronić!

Możliwe, że oceniam tę książkę surowiej, niż powinnam. Ale wiecie, tak boli, kiedy autor, którego pokochaliście wydaje gniota. A „Confess” według mnie obok dobrej książki nawet nie stało. Po entuzjastycznych opiniach spodziewałam się arcydzieła. Dostałam jednak niestrawną, schematyczną, banalną historyjkę o miłości – szkoda! Ale na pewno dam jeszcze Colleen niejedną szansę, licząc na to, że ta książka to po prostu wypadek przy pracy.

Ocena: 3/10 (słaba)

Książka bierze udział w wyzwaniach:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz